Parafia Pniów

Patron Św. Zygmunt

Odwiedzający

Odwiedza nas 15 gości oraz 0 użytkowników.

Logowanie

 

Wywiad z Panią Marią Kowalską 9 listopada 2013 r. przeprowadzili: Bartłomiej Wrona i Mateusz Wojewoda.

 

Mój dziadziu Lądowicz urodził się w 1880 r. a jego siostra Ewa Czajka, która za Czajkę wyszła jako Lądowiczówna urodziła się trzy lata później. Ona opowiadała do sąsiadki Korczyńskiej, wówczas żyjącej, że jak ona była małą dziewczynką to jej mama miała dwadzieścia parę lat i opowiadała jej o tej kapliczce, że ona już nie pamięta, kiedy ona została postawiona. Zatem musi ona być z około 1860 roku, 50 roku. Także dokładna data jest nie określona. Tylko powstała ona stąd – ta mama jej tak mówiła, – że był bardzo pobożny dziedzic. Mieszkał tu w pobliskim dworze na górce – nazwisko mi nie jest znajome, bo nikt nie pamięta – i miał dwie córeczki. Jedna się nazywała Anna. I ta Anna zachorowała bardzo ciężko. Jedni mówią, że na suchoty a drudzy mówią, że cholera wtedy panowała ale z cholery by nie wyszła. Jednak chyba na te suchoty. I ten dziedzic bardzo się modlił do Matki Bożej i prosił ją, aby córkę uratowała. Za cudowne uratowanie córki z wdzięczności wystawi kapliczkę z figurą św. Anny, czyli matki Matki Bożej. I ta córka została uzdrowiona a dziedzic dotrzymał słowa i postawił tę kapliczkę. Wszystkim wszem powiedział, że to nie jest Matka Boża tylko to jest św. Anna, imienniczka jego córki, która miała umrzeć.

k antoniow 14

 

Ta figura jest oryginalna bo wykonana z piaskowca. Gdy ksiądz proboszcz Pelc remontował kapliczkę na milenium, czyli w 2000-nym roku to polecił mi odnowić również figurę św. Anny. Gdy ją czyściłam delikatnie szczoteczką żeby nie uszkodzić, to tam jest piaskowiec, błyszczący piaskowiec. Tam gdzie jest rysa na figurze to sypie się piasek, taki żółty i brązowy.

Moja babcia opowiadała, że w czasie drugiej wojny światowej przyjechał wujek ksiądz Lądowicz, który wtedy studiował w Przemyślu. Przyjechał przed święceniami po pieniążki na sutannę i dziadziu miał go odwieźć do Kępy, do pociągu. Chcieli zaprzęgnąć konie do wozu i wyjechać zaraz po północy. Niestety. Po północy się okazało, że klacz się oźrebiła, no i dziadziu nie miał drugiego konia do swojego Kuby. Poszedł wówczas tam gdzie Bużewicze mieszkają, tam mieszkał Szeliga a jego żona to była babci siostra. Więc poszedł do wujka Szeligi i pożyczył klacz. Ta klacz wujka Kubą z dziadzia nie bardzo się lubili. Zaczęły te konie robić jakieś różne cuda na podwórku. Nie chciały wyjechać. No ale w końcu udało się ich już tak obłaskawić i wyjechali. Przyjechali kilkadziesiąt metrów, tutaj gdzie obecnie mieszka Jan Słowik, dawniej była taka stodoła Hołodych. I tam koło tej stodoły jak przejeżdżali te konie zaczęły szaleć, zaczęły parskać, ... no coś zaczęło się dziać. A to było po północy, gdzieś około drugiej, trzeciej i już tak troszeczkę się rozwidniało. To był prawdopodobnie kwiecień, maj. Dziadziu i wujek patrzą a tu przez drogę w taką poświatę przechodzą dwie panie na czarno ubrane, takie młode, szczupłe z torebkami czarnymi w ręku. Przeszły tylko przez drogę na drugą stronę kapliczki gdzie dawniej była kuźnia Korczyńskiego i poszły za tą kuźnię. Tam rosły trzy duże kasztany, to się mówiło że, chodziło się skrótem na Dąbrówkę, na kasztany. I te panie poszły pod te kasztany. Te konie tak szalały strasznie, że nie mogli w żaden sposób ich utrzymać. Zeskoczył wujek i dziadziu z tego wozu, złapali za uzdy i trzymali to aż koniom szły piany z pyska. Nie chciały pójść, ani wędzidła nie pomagały. Dopiero po jakimś czasie, dziesięciu minutach, konie się przestały trząść i powoli, powoli przeszły koło tej kapliczki i pojechali. Jak się wyrwały prawdopodobnie galopem stąd, to dopiero pod św. Janem ich co nieco wstrzymali żeby szły normalnie. Dziadek z wujkiem spóźnił się na ten pociąg i później wujek musiał czekać trzy godziny na Kępie zanim przyjechał drugi pociąg przyjechał z Przemyśla. I gdy przyjechał drugi pociąg, to wysiadł z niego człowiek i powiedział, że ten poprzedni pociąg jadący do Przemyśla został przechwycony przez Niemców. Wszystkich ludzi wyprowadzili z pociągu, część zastrzelili a drugą część pozabierali do Pustkowia, do Majdanka, do Oświęcimia gdzie się tylko dało. Tak, że wujek – dzięki tym dwóm paniom, które tu przechodziły – uszedł z życiem.

Za jakieś pół roku – Porębski żyje i możecie do niego pójść i on wam opowie – jechał z Korczyńskim z młyna. Była druga po północy. Dojeżdżają pod tą stodołę Hołodych, obecnie plac Słowików i koń – a dawniej, muszę wam jeszcze powiedzieć, że po prawej i po lewej stronie nie było rowów tylko rosły takie duże stare wierzby. Te wierzby miały takie ogromne łby bo to im gałęzie obcinały, także one były takie, że we dwoje nieraz niektórą nie można było obstać. Pamiętam te wierzby, bo jak byłyśmy młode dziewczyny to spacerowałyśmy po drodze – i wyobraźcie sobie, że te konie stanęły koło tych wierzb i zaczęły między te wierzby z furą się wpychać. I zaczęły parskać i strasznie szaleć. I Korczyński się przestraszył, przytulił się do wujka i obydwaj siedzieli, trzęśli się na tym wozie. Patrzą się a tu idą dwie panie, młode, na czarno ubrane z torebkami w ręku. To żyje człowiek, który to widział. I te panie przeszły po drodze wzdłuż tych wierzb od strony placu Korczyńskiego. Konie no dęba stawały. Podobnież aż do góry łapy przednie podnosiły ale utrzymali je na wodzach. Jak później puściły sie pędem to nie mogli w bramę trafić do Korczyńskiej, żeby wjechać z tą mąką. Już myśleli, że wszystko wywalą, że coś się stanie. I te panie zniknęły w momencie. Oni się obejrzeli i już ich nie było.

Cały czas chodzi taka powiastka, że pod tą kapliczką straszyło.

Tutaj przy kapliczce jest nasze pole i myśmy tu przychodzili bardzo często z babcią z obiadem, jak dziadziu z moim tatą kosili kosą zboże – żyto było tak duże, że nie było chłopów widać, to nie tak jak teraz – to babcia zawsze mówiła, że pod tą Matką Bożą jak dziedzic postawił kapliczkę, to sprowadził nie wiadomo skąd, z Francji czy skądś taką różę – nikt wtedy nie widział róż oprócz dzikich – a ta róża miała pełne kwiatuszki różowe i ta róża już ma ponad sto lat. Przez pewien czas ona zanikła gdzieś ale później z powrotem się odnowiła i rośnie do dzisiejszego dnia, a ja ją pielęgnuję, – że ta róża zakwitła dopiero jak znikły te czarne damy. Jak przechodziliśmy to tę różę mogliśmy tylko powąchać a nie wolno było ani jednego kwiatka zerwać, bo to dla Matki Bożej.

 

Później, nie wiadomo skąd się wzięły te żółte kwiaty, tak zwane rusinki. Tego się wytępić nie dawało za nic w świecie. I spróbował Ścipień – pryskał, myśmy próbowali, ludzie sobie biorą te kwiatki do domu i jest tak z nimi jak rozmnożenie chleba. Pan Jezus rozmnożył chleb i tyle ludzi się najadło, tak samo i tu, tyle ludzi te kwiatki wzięło i my je tak samo, przecież tępimy bo ich kosi wujek Mścisz. No niestety, tak się rozpowszechniają, jakby specjalnie tej św. Annie rosły.

W 2000-ym roku ksiądz proboszcz remontował kapliczkę i bardzo dokładnie pilnował tej budowy. Podczas renowacji został zmieniony tylko krzyż na tej kapliczce. Krzyż, który właściwy jest w tej chwili na cmentarzu przy grobach mojej rodziny. Można go wziąć stamtąd i do Izby Regionalnej zanieść bo to jest bardzo ważny krzyż. Ma on takiego szpica i jedną odnogę bo druga została ułamana. Jest bardzo stary, jeszcze z tamtych lat kiedy ta kapliczka stanęła. Zosia Mścisz i ja uzgodniłyśmy, że zaniesiemy ten krzyż na cmentarz. Moja siostra jest w Nowym Yorku i powiedziała, że chce kiedyś po śmierci spoczywać koło swojego ojca, Stanisława Lądowicza, więc mówi, zajmij mi miejsce na cmentarzu. I ja tym krzyżem zajęłam to miejsce. Ale ona ma tam dzieci i wiem, że nie wróci nawet po śmierci tutaj i ten krzyż oparłam tam o pomnik na cmentarzu. Ten obecny krzyż jest od pana Czajki. Chyba pan Czajka zrobił ten nowy krzyż.

Matka Boża cały czas była bielona przez Korczyńską na biało. To nie było zbyt ładne, bo wyglądała jak duch ta Anna. Później jak już przyszliśmy tu mieszkać do obecnego domu, oczyściłam ją. Jak chciałam pomalować tę Bozię i chwyciłam się za figurkę, to ona leciała. Po prostu już spadała. Tak był cokół podcięty, już zmurszały, że ta figurka chwiała się w czasie burzy. Byłam wówczas w Kole Gospodyń Wiejskich i podjęliśmy taką decyzję: z pieniędzy z wypożyczalni naczyń podmurujemy nowy cokół żeby ta Matka Boża nie spadła broń Boże – zresztą to jest św. Anna, bo my cały czas mówimy Matka Boża na to – żeby nie spadła z tego cokołu tylko żeby ją uratować. Poprosiłam wówczas pana Józefa Krawczyka z Antoniowa, Janiny Cebuli męża o pomoc. On był wtedy chyba trochę chory już i zdecydował się, że pomoże nam. Cegłę przywiozłam z placu wujka Stanisława Lądowicza, bo u niego zostało dużo cegły. On miał kawałek dobrego pola, z którego wybierał glinę na cegłę na stajnie i tej cegły zostało. Jak żył, zawsze mówił, że ta cegła będzie na groby dla nas na pochówek. I ja wykorzystałam tę cegłę. Wzięliśmy konia, nie pamiętam od kogo, od Jędrala czy od kogoś, przywieźliśmy pod kapliczkę i z tej cegły pan Krawczyk miał postawić nowy cokół. Problem był w tym, że cokół poprzedni ze św. Anną był bardzo wysoki. Nikt nie był w stanie zdjąć tej figurki. Nie mógł jej dosięgnąć. Dopiero możliwe było gdy żeśmy z tej cegły ułożyli taki jak gdyby podest. Jechał pan Tadeusz Wowko z Nowin, obecnie już nieżyjący, autobusem PekaeSu z robotnikami. Wyszłam na środek drogi, Józek Krawczyk ze mną i zatrzymaliśmy ten autobus. Poprosiliśmy, żeby zjechali na bok i żeby kilku mężczyzn przyszło pomóc zdjąć figurkę z cokołu. Boże, jak oni się mordowali. Chcieli ją przesunąć, nie dało się drgnąć w ogóle. My nie wiedzieliśmy o co chodzi. Czego? Czy to jest jakieś zaklęcie, czy co? No nie mogli ruszyć tej figurki w żaden sposób. Okazało się, że jak wyszli dopiero na ten postument i podnieśli do góry to w tej figurce na wysokości jakiejś 40 cm był taki szpic jak kula armatnia, taki szpic metalowy w środku w tej figurce i ona tkwiła na tym szpicu. A ten szpic jeszcze tak z pół metra był w tym cokole, tak że jakby runęło to by runęło z połową cokołu. I oni z tak wielką męką w ośmiu chłopa ledwo co podnieśli do góry, wzięli ją na ręce św. Annę, położyli obok kapliczki w rowie i pojechali. Józek wymurował cały cokół i mówi, czy teraz mam założyć tego bolca? No niestety nie da się, no bo kto dźwignie znów żeby założyć tę Bozię. Ale że ona ma taki dziesięciocentymetrowy betonowy postument, na którym stoi, Józek mówi tak, zrobię mocną zaprawę cementową, tak że nie drygnie, nie ma mowy żeby ja wiatr ruszył. I taki dołek w cokole zostawił. Do tego dołu nakładł betonu i gdy wracali na wieczór, bo to cały dzień nam zeszło, z powrotem z Huty z pierwszej zmiany Wowko już sam zatrzymał się i tych robotników sam poprosił. Jak nieśli to stwierdzili, że waży ona ponad metr, około 150 kg. Ledwo w ośmiu ją z powrotem wtargali na cokół i ustawili. Święta Anna stoi teraz na niższym i szerszym, solidnym cokole, dlatego że jest bardzo ciężka.

Zgłaszaliśmy tę kapliczkę kilkanaście razy do zabytków. Adam Mścisz o to wojnę cały czas toczy. Byłam na ostatnim zebraniu i pan Radek Dyl powiedział, że oni oglądali tę kapliczkę, robili zdjęcia i do tej pory nie uznana jest jako zabytek. A my już sami wiemy, że jest zabytek. A po drugie jest jeszcze milenijna, bo tak ksiądz proboszcz powiedział, że jest to kapliczka milenijna na upamiętnienie milenium 2000-go roku i nie da się tego uznać no bo jest już odremontowana i kiedyś przyjechali, cztery dni temu przyjechali, nie wiem skąd, chyba z drogówki bo w czerwonych frakach i pisało służba drogowa, mieli aparat, robili zdjęcia i powiedzieli, że przynajmniej tyle mogą zrobić, że utwardzą te doły przed kapliczką. A ja im mówię tak jak Zosia Mścisz i Adam, że wolelibyśmy żeby przy kapliczce nadlali kawałek asfaltu, bo stale jest ochlapana błotem. A odpowiedzieli, że nie mogą tego zrobić ponieważ jak położą asfalt to TIR-y wjadą w tą kapliczkę. Bo by jeszcze bardziej ścinały sobie zakręt. Poprzednio jak byli tu na kontroli, ci tych zabytków, to powiedzieli, że tu potrzebne są takie łańcuchy jak są pod szkołą zawieszone. Wówczas powiedziałam, że jakby się jeden, drugi nadział na taki słupek to by wiedział jak okrążyć. No ale jak jedzie TIR dwudziesto prawie metrowy to on nie wyrabia na tym zakręcie. I pojawiają sie w kapliczce z powrotem pęknięcia. Ruch drogowy daje znać. Kapliczka jest popękana mimo, że ksiądz proboszcz dobrze ją zabezpieczył. No i starość wychodzi.

I w tym samym czasie też zgłosiłam do tych panów z drogówki, żeby zrobili zdjęcie Krzyżowi Grunwaldzkiemu koło szkoły. On ma też już około, ja wiem 100 lat, albo i więcej. Jak z babcią żeśmy do kościoła chodzili ścieżką na te kasztany zawsze tędy koło Krzyża Grunwaldzkiego, to babcia zawsze musiała przystanąć i powiedzieć pod tym krzyżem modlitwę, przeważnie któryś za nas cierpiał rany … I ten krzyż jest już tak zmurszały, że już od pani Czernikowskiej, pan Kozłowski i pan Czernikowski nie dają rady tego naprawić bo cegła jest bardzo stara. Prawdopodobnie mają zabronione żeby remontować a chcieliby zrobić nowy. Liczyliśmy, że ludzie zbiorą pieniądze z Pod Góry i z klinkierówki zrobią, żeby to było już tak na stałe. Ale prawdopodobnie takich zabytków to raczej się nie rusza bo później mogą być jakieś nieszczęścia. Taki przesąd jest w parafii, ludzie mówią, że starych krzyży i starych kapliczek się nie rusza, że to powinno zostać.

I ta kapliczka obok mojego placu wybudowana dzięki bardzo pobożnemu dziedzicowi jest bardzo stara. Z przed jakieś stu pięćdziesięciu, sześćdziesięciu laty. Może gdzieś w kronikach kościelnych, czy innych, jest znane nazwisko tego dziedzica. Ten człowiek był bardzo pobożny. Mieszkał tu we Dworze na tej tak zwanej Bani no bo na ten dwór mówili Bania. Jeszcze ja Józef Główka był sołtysem to mury tej Bani jeszcze stały. Ja tam chodziłam się bawić. Tam były podziemia. W tych, tych podziemiach był tunel do Sandomierza. I mój dziadek Lądowicz, jak był jeszcze przed wojną wójtem, wziął sobie Kamińskiego, tego od pana Foltarza z Woli, jako pomocnika, wzięli latarnię naftową i zeszli tam w ten tunel i szli. No nie wiedzą ile uszli bo nie liczyli kroków tylko za sobą zostawili sznurek. Doszli do pewnego momentu, tak czuli, że to na pewno była rzeka Strachodzka albo pod Strachodzką i zgasła im latarnia. Tlenu już nie było. Gdzieś było zawalone i wrócili. Ale to był tunel prawdopodobnie zbudowany jako droga ucieczki pod Wisłą aż pod Sandomierz, pod Winiary czy gdzieś tam do Zawichostu. Że taki tunel był zrobiony to ja tę dziurę pamiętam. Tam we Dworze za Ośrodkiem Zdrowia na górce paśliśmy krowy i tam żeśmy wchodzili do środka. Mama zawsze tak się złościła, że nam coś na łeb spadnie. Razem z nami pasł krowy Józek Główka syn sołtysa, brat Twojej babci Marysi, Wiesia Krzaczkowska. I myśmy tam wchodzili choć baliśmy się bo to się obsuwało. Cegły były stare, takie duże, sklepienie było takie półokrągłe i w środku czuć było taką wilgocią, przeciągiem. Później to ludzie rozebrali a resztę zrównali z ziemią. 

Pamiętam jak doktor Wroński tu był, to często wypytywał się o tutejszą historię. Trochę mu o tym opowiedziałam. Mam nawet takie zdjęcia gdzieś, że stoimy przy tej Bani i przy tym dole. Ja miałam może cztery, pięć latek. Zawsze lubiliśmy chodzić do dworu na Banię. Tak się mówiło, bo ona miała taki ganek półokrągły ponieważ w tym ganku były schody na piętro. To był pierwszy piętrowy budynek w naszej parafii. Pierwszy piętrowy i kopuła była taka jak na kościele prawie, półokrągła i dlatego nazywała się Bania. I ten dziedzic tam właśnie on to postawił, on tam mieszkał i on tą kapliczkę ufundował na cześć uzdrowienia córki. Że ta Ania była młoda. Jakieś szesnaście, osiemnaście lat mogła mieć jak zachorowała.

– Jeszcze wrócę do tego remontu, który był w 2000 roku. To kto go fundował?

Ksiądz proboszcz fundował ten remont. Dał blachę z plebanii i przyszli do odnowy to ksiądz proboszcz będzie wiedział, pan Grąba tu robił, pan Szeliga tu robił, tam jeszcze jacyś mężczyzny pomagali, nie wiem czy czasem pan Krawczyk też nie robił. No nie wiem. Nie pamiętam bo, no niby to jest krótki okres czasu ale tak się po prostu nie brało tego pod uwagę tylko pamiętam, że ksiądz proboszcz bardzo pilnował, dopilnowywał każdego ruchu przy tej kapliczce, ciągle tu był i podjeżdżał i sprawdzał i dach jak robił ten pan Szeliga to też miedziany żeby był dokładnie tak zrobiony jak poprzedni. Tylko jak wszedł pan Szeliga na strop kapliczki to bał się, że się zawali. Ale strop jest tak silny, że się nie zawalił. Jednak na stropie są cegły bardzo silne.

Jeszcze jak tato mój żył, jak stawialiśmy ten obecny dom tu na górce, jak fundament mieli robić i wbili paliki wyznaczające fundament, przyszła mama moja i mówi tak: wiesz co Felek, czyś ty zgłupiał, tak daleko od drogi dom stawiasz, to przecież mówi w połowie pola, ni z przodu będzie siać żyto ni z tyłu nie. A tato mówi tak: szukałem najwyższego punktu wniesienia, żeby dom nie zalewała woda, bo w razie powodzi to myśmy tutaj z bratem kijanki łapali. Tu był staw, tam był staw, tak się jak się szło grabić to czasami się grabiło w wodzie siano. I tato mówi dalej tak: z tego powodu to zrobiłem też, że tak odsunąłem ten dom bo kiedyś może ktoś zmądrzeje i poprowadzi drogę z drugiej strony tej kapliczki, żeby ten zakręt skasować no ale to już nie było w niczyjej mocy bo przecież wtedy za grosze mogli kupić pole i wyprostować tą drogę zanim ten asfaltówkę wylali, ale wówczas nikt nie pomyślał.

Wiem jeszcze, że coś musiało się wydarzyć pod tą kapliczką, jakieś nieszczęście skoro te dwie damy czarne tak szły i to prawdopodobnie, że nawet jak panny z kawalerami szły, bo dawniej to się chodziło pod Jana, grali i śpiewali. Pan Adolf Budziło, Twojej babci Basi tato, jeszcze jak żył na gitarze pięknie grał, niektórzy na akordeonie grali i chodzili na tak zwaną majówkę pod św. Jana. Tam gdzie jest kapliczka św. Jana, to po drugiej stronie drogi jest cmentarz zmarłych na cholerę. Chodziło się wówczas pod św. Jana słuchać słowików bo pięknie śpiewają. Zawsze jak przechodzili koło tutejszej kapliczki to się bali bo w dalszym ciągu ktoś twierdził, że też widział te dwie damy albo szli przez Łączki. Pod kapliczką pojawiały się dwie czarne, szczupłe na czarno ubrane z czarnymi torebkami w ręku elegancko jedna koło drugiej przechodziły, albo przez drogę albo wzdłuż drogi. Nigdzie więcej tylko pod kapliczką i nie w stronę kościoła tylko w stronę Chwałowic albo na kasztany.